Pamiętam tamten dzień.. Wieczór wlaściwie. Relaksujący spacer przez las, wsluchiwanie się w naturę, które tak bardzo pomagalo mi poukladać chaos i ból wlasnych myśli.. Znam las jak wlasne serce, jest mną a ja jestem nim. Mój dom i miejsce, w którym chcę umrzeć.
Szelest tuż obok mnie kazal mi odskoczyć i mimowolnie chwycić rękojeść sztyletu. Wtedy ujrzalam Go.. Stal, unosząc do góry dloń, patrząc na mnie cieplo, niemalże z czulością. Schylil przede mną czolo, odpowiedzialam - nadal ostrożnie - tym samym gestem.. Przyjrzalam się mu uważniej.. Byl w mym domu, lecz nie mial zlych zamiarow. Bylo w nim cos, co mnie pociągalo, co kazalo zaufać mimo iż tak wielu już okazalo się tego niegodnymi...
I, na bogów, nigdy nie widzialam tak zielonych oczu...